Kamila Posobkiewicz
W Trelandii trwały przygotownia do Luminali. To
właśnie była ta chwila, kiedy w czasie pełni księżyca na świat przychodziły nowe Trelinki,
powstałe z mchu i blasku księżyca.Był to niezwykły czas. Wszystkie Trelinki
wspólnie pracowały, zbierały kwiaty, zbijały ławki z patyków, by każdy mógł dobrze widzieć
to niezwykłe wydarzenie. Panowała atmosfera radości i oczekiwania, bo to święto
było najważniejsze ze wszystkich trelińskich świąt.
Jedynie Tamtabor nie czuł pełni radości. Martwił
się o swoje Trelinki, zwłaszcza te najmniejsze, które dopiero ujrzą świat. Kiedy powstają, są
jeszcze bezbronne i trzeba zapewnić im dobrą opiekę. A Korkol po drugiej
stronie Smutnego Strumyka gromadził
swoich pomocników, by napaść na Trelandię. Oczywiście oddziały wojowników
były gotowe na najgorsze, jednak w ich żyłach nie płynęła prawdziwie wojownicza krew. Były
to istoty spokojnie, nie przeszkadzały nikomu, nie szukały waśni, lecz kiedy
trzeba było bronić swoich zapasów lub osady, były gotowe na wszystko.
rys. Konrad
Tamtabor siedział w swoim domku i palił fajkę,
gdy przybiegł do niego zasapany posłaniec.
- Wodzu, wodzu- dyszał ciężko- dostaliśmy
informację, że Trelinki miały wypadek na Bursztynowej Zatoce.
- Ojejej!- złapał się za głowę Tamtabor. – Czy nic
się im nie stało?
- Im nie, ale zgubił się magiczny kompas i
mapa..- odparł smutno posłaniec.
-To niedobrze, bardzo niedobrze, lecz
najważniejsze, że im nic się nie stało.- rozmyślał wódz.
- Wodzu, oni chyba nie zdążą dotrzeć do nas
przed Luminaliami….- ciągnął posłaniec- Nie przywiozą eliksiru Dzielnego Serca.
Co my zrobimy, jeśli napadnie w tym czasie na naszą osadę Korkol?
- Nie traćmy nadziei- odpowiedział spokojnie
wódz- do Luminalów zostały jeszcze trzy noce. Może zdążą. Musimy teraz pomyśleć
o tym, jak zapewnić bezpieczeństwo nowonarodzonym Trelinkom…
- Czy już wiesz wodzu, ile ich będzie?
- Nie, to tajemnica Modrego Dębu, mój drogi
posłańcu. Tylko on to wie…- Tamtabor znów się zamyślił, a posłaniec odszedł,
aby mu nie przeszkadzać w rozważaniach.
Już świtało, gdy trzej bracia razem z misiami
Kuki dotarli do namiotu Pana Titido.
Wszyscy jeszcze spali.
- To tutaj. Dziękujemy za wszystko- pożegnał misie Sulim.
- Nie ma sprawy. Wrócimy po was. Do zobaczenia-
odpowiedział Konda i wyruszyli w drogę powrotną.
- Chyba czas obudzić Pana Titido- zaczął Ronin-
Musimy z nim porozmawiać o dalszej podróży.
- Tak, czas ucieka. Jeśli mamy zbudować nową łódź razem z misiami Kuki, musimy brać się do pracy- przytaknął Sulim.
- A ja nie wiem, czy to dobry pomysł…- wtrącił
Timsa- Te misie były jakieś dziwne…nie mam pewności, że chcą nam pomóc.
- Timso, nie narzekaj. Misie Kuki uratowały nas
z zasadzki, pamiętasz?- skarcił brata Sulim.
- Uratowały, a najpierw tę zasadzkę zrobiły!-
ciągnął Timsa.
- To prawda, bracie, ale przecież wiesz, że nie
na nas… tylko na Korkola, który być może się tu pojawił lub pojawi- wyjaśnił
Ronin.
- A wiecie, dokąd poszła Pomponia?- przypomniał
o niej Timsa- miała pójść po pomoc i nie wiemy, co się z nią stało.
- W lesie jej nie było…- przypomniał sobie
Ronin- nie widziałem jej w drodze powrotnej.
- Ani ja- potwierdził Sulim.
Bracia popatrzeli na siebie.
- Myślę, że myszka sobie poradzi- stwierdził
Sulim- skoro nikt jej nie zauważył w torbie i w łodzi, na pewno nie dała się schwytać
sowie…
- Obyś miał rację- Timsa wyraźnie posmutniał. Polubił
już Pomponię.
Gdy bracia tak sobie rozmawiali, usłyszał ich
Tito, który obudził się pierwszy spośród mieszkańców namiotu. Przeciągnął się
leniwie, polizał futerko i łapki, jak to koty mają w zwyczaju i zaczął
rozglądać się za śniadaniem.
W koszyku piknikowym Igi został jeszcze kawałek
pysznej kiełbasy. Tito próbował dosięgnąć jej łapką, ale nie mógł, przewrócił
koszyk, który z kolei przewrócił akurat stojący obok termos z czekoladą. Wszystko
to narobiło hałasu i obudziło Pana Titido i Wiktora.
- Co się dzieje?- wyjrzał z namiotu Pan Titido,
rozczochrany i bez okularów, więc niewiele zobaczył.
- Nic takiego- odburknął kot- wiele hałasu o nic…
- Tito, czy widziałeś może Trelinki- ciągnął Pan
Titido.
- Tak, stoją obok mnie… może założysz okulary?-
znów odburknął Tito, który kiedy był głodny, nie był zbyt miły…
- Masz rację Kocie, będzie lepiej w okularach.-
Titido schował się w namiocie.
- Dzień dobry! – zawołał Wiki- Co dziś na
śniadanie? Miałem piękny sen!- zawołał chłopiec i przeciągnął się tak samo
leniwie jak wcześniej kot.
W Lesie Kuki wódz Szirpa obradował ze swoimi
doradcami, jak pomóc Trelinkom. Wiecie na pewno, że kiedy pojawią się w życiu
kłopoty, trzeba dobrze się zastanowić, jak je rozwiązać. Można poradzić się innych ludzi, bo jak mówi
przysłowie „ co dwie głowy, to nie jedna…”.Misiów Kuki w wiosce było dużo i gdyby każdy
miał powiedzieć, jaki jest jego pomysł, trwałoby to bardzo długo i byłby
ogólnie wielki bałagan. Dlatego wódz wybrał spośród misiów kilku doradców, których
zdanie szanował, bo wiedział, że mądrze mu będą doradzać.
- Zatem musimy udać się do Starego Merta po magiczne drewo,
to jest najlepszy pomysł, czy tak?- dopytywał Szirpa
- Jeśli teraz pomożemy Trelinkom ochronić się
przed Korkolem, może oni nam pomogą. Mamy wspólny kłopot z tym podstępnym
szczurem- odrzekł jeden doradca.
- Tylko Trelinki nie mają czasu, a budowa łodzi
z magicznego drzewa potrwa co najmniej jeden dzień, jeśli wszyscy pomożemy-
stwierdził drugi doradca.
- Wodzu, a może lepiej popłynąć z nimi?-
zaproponował trzeci…
- Ach, sam już nie wiem, tyle możliwości-
zawahał się Szirpa- A może połączymy nasze pomysły w jeden? Zbudujemy łódź z
magicznego drzewa i popłyniemy z nimi? Taka łódź nie przewróci się na falach,
bezpiecznie dopłynie do Półwyspu Wichrów.
- Trelinki są dobrymi żeglarzami- przypomniał
pierwszy doradca- poradzą sobie też bez nas.
- Z pewnością, jednak lepiej będzie, jeśli
połączymy siły. – zdecydował Szirpa. – A teraz udajmy się do Serca Lasu, do
domu Merta. Niech nam wskaże odpowiednie drzewo.