Kamila Posobkiewicz
Wypadek wyglądał groźnie. Na szczęście czółno
natrafiło na mieliznę i gdy jego załoga wykaraskała się, mogła bezpiecznie
stanąć na nogach, gdyż woda sięgała im do kolan. Przemoczeni Pan Titido i Wiki
rozejrzeli się za resztą drużyny. Widoczność nie była zbyt dobra, bo wciąż
padał deszcz, więc nie zauważyli, że kot został w torbie pod wodą.
- Trzeba odwrócić czółno- oznajmił Titido -Kapitan,
przecierając okulary i poprawiając mokry kapelusz
- Na trzy. Raz, dwa, trzy! Hop
do góry!Wiki pomógł kapitanowi i kiedy łódka znów pływała
dnem do dołu, ujrzeli ruszającą się torbę i szamocącego się w niej Tita.
- Och, mój biedny kocie, cały przemokłeś!- rozczulił
się Titido, wyjmując zwierzaka z torby.
– Nie martw się, zaraz wytrę twoje futerko.-
kapitan wziął ręcznik, niestety i on był mokry…
Tito nic nie odpowiadał. Minę
miał bardzo zmęczonego kota, który już nie ma ochoty na dalszą podróż,
zwłaszcza w deszczu. Wiecie przecież, że koty nie lubią mieć mokrego futerka.
- Nic z tego, kocie, wszystko jest mokre. Musimy
zaczekać, aż wyjdzie słońce.- Titido posadził przyjaciela na siedzeniu i podprowadził
czółno do brzegu. Naraz Wiki zawołał.
- A gdzie są Trelinki?? Nie ma ich!- chłopiec
przetrząsnął torbę.
- O rety, byliśmy tak zajęci sobą, że nie
zwróciliśmy uwagi na naszych małych przyjaciół!- przeraził się Titido.
- Co się
mogło stać? Chyba porwał ich wiatr albo woda! Trzeba ich znaleźć i uratować!
- Tylko gdzie ich szukać?- Wiki rozglądał się
dookoła, wszędzie woda, deszcz, nie widać nikogo.
-Zdaje się- zaczął cicho oszołomiony jeszcze kot- że porwała ich
fala, kiedy chcieli wejść do torby.- Tito zakasłał, żeby pokazać, jak bardzo
ucierpiał podczas tej wywrotki i na pewno się już przeziębił.
- Kocie, jesteś potrzebny!- Titdo Kapitan wydał
rozkaz- Weź lornetkę i wypatruj naszych przyjaciół, a ja wrócę w to miejsce,
gdzie widziałeś ich po raz ostatni. Może będzie jakiś ślad.
Pan Titido zacumował bezpiecznie łódkę przy
brzegu i znów wszedł do wody.- Kapitanie, zaczekaj, pójdę z Tobą!- usłyszał
za sobą głos Wiktora, brodzącego już w wodzie.
Obaj stanęli na tej samej
mieliźnie, gdzie wywróciło się ich czółno i przeszukiwali teren wzrokiem.
Niczego nie zauważyli.
- Czy im się coś stało czy sobie poradzili?-
zapytał cicho chłopiec, przytulając się nieśmiało do Kapitana. Było mu
strasznie smutno. Ta wyprawa przecież miała
być dla Trelinków, a oni ich zgubili.
Pan Titido też posmutniał, miał jednak nadzieję,
że wszystko skończy się dobrze i małe istotki wielkości długopisu, niebawem się
odnajdą.
- Nie martw się , Żeglarzu, to dzielni
wojownicy, nie straszne im fale i deszcz! Chodźmy na brzeg, wysuszymy ubrania,
bo chyba już właśnie przestało padać.- Titido wziął chłopca za rękę.
Po chwili
byli na brzegu. Nagle zauważyli mały kapelusz, który wcześniej był na głowie
Timsy.